Magiczne kropelki z Niemiec

Wydawało mi się, że to nowoczesna medycyna potrafi zaskoczyć. Laserowe operacje, klonowanie, przeszczepy. Sporo się zmieniło kiedy nasz Syn dostał pierwszych kolek. Wtedy to doświadczyliśmy chyba najbardziej dosadnego zestawienia „oczekiwania kontra rzeczywistość” w życiu.

Dziecko płacze.

Płacze dalej.

Noszone kontynuuje płacz.

Zasypia na dziesięć minut i wybudza się, pojękując.

Człowiekowi wydaje się, że w XXI wieku nie ma już miejsca na gusła I gdybania. Na pewno wymyślono już kropelki czy termoforki całkowicie likwidujące tak przykrą przypadłość jak kolka. Otóż nie. Byłam bardzo zaskoczona. Tak więc narzekaliśmy wszystkim wokół i trzęśliśmy się na myśl o nadchodzących wieczorach. Dzięki Opatrzności nasze przeżycia stanowiły namiastkę horrorów przytaczanych na forach internetowych; niemniej nikt nie lubi spędzać czasu nerwowo spoglądając na kuchenny zegar w wyczekiwaniu na godzinę zero (u nas szesnastą zero-zero).

Moja teściowa zaczęła opowieści o tajnych, niemieckich kropelkach, które sprowadzano kiedy to jej dzieci cierpiały na bóle brzuszków. Okazało się, że ten tajny specyfik znany jest już od lat jako Espumisan. Dlatego też opuściłam gardę nie spodziewając się ciosu w postaci:

A próbowaliście go odgazować rurką?

Okazało się, że lata temu upuszczania gazy z dziecięcych kiszek za pomocą termometru rtęciowego. W tej chwili można kupić jednorazowe rureczki, które wykonują tą samą pracę (i nie zawierają rtęci!).

Szwagierka przywiozła dla nas takie dwie rureczki firmy Windi, a nóż spróbujemy. Obiecaliśmy sobie, że nie tkniemy ich nawet kijem. Oczywiście kolejny ciężki wieczór okazał się wysoce motywującym. Z opowieści wywnioskowaliśmy, że – po zastosowaniu rurki- będą się dziać sceny dantejskie. Dlatego też biedny dzieć został obłożony tetrą i pieluszkami, Mąż przytrzymywał go z całych sił, a ja użyłam fachowej wiedzy jaką zapewniają filmiki instruktażowe na platformie YouTube.com.

Zaaplikowałam rurkę.

Czekamy w napięciu.

Nic.

Wyczyściłam rurkę i zaaplikowałam ją ponownie.

Nadal nic.

Kolejnego dnia spróbowaliśmy raz jeszcze.

Cisza.

Przyznam szczerze, że wszyscy spodziewaliśmy się czegoś nieco bardziej spektakularnego. Po namyśle doszliśmy do następujących wniosków: Rurka wymaga ciśnienia, którego najwyraźniej nie było. Tym samym wzdęcia były traumatyczne dla Malucha ale mało imponujące z gastrycznego punktu widzenia. Najwyraźniej gazy zatrzymały się na przykład w żołądku i nie dotarły (jeszcze) do jelitek.

Tak skończyła się nasza przygoda z medycyną naszych przodków. Potem opowiedzieliśmy o tym szokującym wynalazku naszym przyjaciołom. Na (nie)szczęście na co dzień pracują w szpitalu więc wcale im nie zaimponowaliśmy naszą brawurą. Okazuje się, że podobne zabiegi stosuje się na osobach dorosłych, które są leżące bądź mają problemy z wypróżnieniem.

Reasumując: chwała pracownikom służby zdrowia. Zwłaszcza jeśli rurka zadziała.

Dodaj komentarz