Kupa: temat – rzeka.
Smółka pojawiła się dopiero w trzeciej dobie życia Bobasa. Słyszałam, że jej brak może wiązać się z problemami układu pokarmowego dziecka. Kiedy już przeżywałam wszystkie najczarniejsze scenariusze związane z prawdopodobnym leczeniem farmakologicznym bądź chirurgicznym – Maluch zrobił kupę.
Zrobił?
Oczywiście, że zrobił.
To super. Teraz już na zawsze przestanę się martwić.
Potem kupy pojawiały się kilka razy dziennie aż do szóstego tygodnia gdzie nie było żadnej przez trzy dni. TRZY DNI.
Przeżyjmy ten koszmar razem: kupa pojawiła się dwa razy w nocy. Przez cały kolejny dzień nie wydarzyło się nic. Drugi dzień wyglądał podobnie. Połowa trzeciego dnia również wyglądała krytycznie. Dziecko zachowywało się jak zawsze, brzuszek był miękki. Doszłam więc do jedynych, logicznych wniosków.
Co jeśli to zatwardzenie?! Może pasożyty?! A może jego to boli?!
Po trzech dniach zrobił kupę. Absolutnie normalną, dziwnie żółtą kupę bobasa. W kolejnych tygodniach zaczął robić ją mniej więcej w trzydniowych odstępach. Z rozrzewnieniem zaczęłam więc dopisywać literkę “K” do tych piękniejszych dat w kalendarzu (tak, naprawdę). Nasze życie się unormowało.
Jedyną stałą w życiu są zmiany.
Około dziewiątego tygodnia życia Dzieć nie zrobił kupy przez cztery dni. Nadszedł piąty dzień. Potem szósty.
Siódmego dnia skontaktowałam się z położną, która poleciła podać mu czopek, a w razie braku reakcji organizmu skontaktować się z pediatrą. Bobas miał się dobrze, nie miał już nawet kolek. Popierdywał sobie wesoło nie wiedząc, że wisi nad nim wyrok.
Mój Mąż, który chorobliwie wystrzega się podawania jakichkolwiek leków próbował mnie przystopować. Planowałam dać Bobasowi kolejny dzień przed egzekucją, ale…
Poczyniłam rzecz straszną: weszłam na forum internetowe dla mam.
W jednym z wątków kobieta pisała o chirurgicznym rozcinaniu odbytu niemowlaka, który nie zrobił kupy przez ponad dwa tygodnie. Ten wpis zmroził moją krew i przelał czarę goryczy. Wizja podobnym działań, w dodatku w pandemii, mnie przeraziła.
Zasadziłam się na Bobasa, zdjęłam mu pampersa i… zastałam w nim kupę. Morze kupy. Zrobił ją sam, bez większego wysiłku. Rozmiar był horrendalny, ale nic nie budziło zastrzeżeń. Prawdopodobnie odłożyła się z kilku ostatnich dni (a nie ze wszystkich siedmiu), a w pozostałe dni szybki wzrost Bobasa „pochłonął” cały przyjęty pokarm.
Moja obecna wiedza każe mi wierzyć, że Maluch wchłania niemal 100% mleka matki, a cuchnące gazy stanowią czasem zamiennik dla wypróżnień.
Ta krótka, ale jakże barwna (ha, ha) historia pokazuje, że nie można martwić się na zapas. Z drugiej jednak strony należy zachować zdrowy rozsądek i wyważenie.
W 14 tygodniu życia Synek wyraźnie próbował się wypróżnić, bez efektów. Zaczął marudzić i prężyć się już następnego dnia po poprzednim “K” w kalendarzu. Po 3 dniach zdecydowaliśmy się podać mu czopek (dokładnie ½ czopka o masie 1 gram), żeby mu jednorazowo ulżyć. Czopek przyniósł wyczekiwany efekt, a na buzi Malucha powrócił niezmącony niczym uśmiech.
Jak znaleźć złoty środek?
Głęboko oddychać, robić sobie przerwy od “mamowania” i konsultować swoje obawy – z partnerem, pediatrą czy położną.
Dzieci uczą się mówić i chodzić, ale też wypróżniać. Ten fakt bardzo mnie swojego czasu zaskoczył.
Protip: Przy problemach z wypróżnieniem warto wykonywać masaż brzuszka, taki jak w przypadku kolek. Pomocny jest też „rowerek” czy łagodne zginanie nóżek dziecka; również kiedy jest już w trakcie oddawania stolca.