Moje dziecko się zepsuło – wstęp

Często zmieniam fryzury i zainteresowania; poznałam w życiu wielu ciekawych ludzi; zjeździłam kawał świata; jestem młoda i wykształcona. Teraz wydaje mi się to śmieszne, ale naprawdę sądziłam, że potrafię z łatwością dostosowywać się do zmian.

Spojler:

Dziecko = zmiana.

Podkreślam tę pompatyczną myśl, żeby uwypuklić sam fakt tego, że z dzieckiem wszystko się zmienia. Wszystko.

Nie ma stałych, panta rhei.

Na początku ta myśl bardzo mnie stresowała i wybijała z rytmu. Byłam wściekła na swoje wieczne zmęczenie i na Męża, który jakimś cudem bezczelnie odnajdywał się w nowej sytuacji. Mnie wszystkie plany i założenia rozsypywały się jak domek z kart; chodziłam wiecznie wkurzona czując się brudna, gruba i leniwa.

Drogie panie: to. naprawdę. mija.

Po 3 miesiącach wdrożyłam się już nieco w nową rutynę, poznałam trochę Młodego Człowieka, który jest zarówno moim nowym lokatorem, jak i synem. Przede wszystkim jednak podświadomie przetasowałam swoje wartości i zaczęłam inaczej patrzeć na każdy dzień, który niesie nowe wyzwania, ale i radości.

Kolejne wpisy to czas marudzenia pokrywający okres między 2 a 12 tygodniem życia Malucha. Dla mnie był to dziwny moment, gdzie opadła już porodowa adrenalina, a Dziecko było dla mnie nadal bardziej „stanem”, niż pełnowymiarowym człowiekiem.

Moje skromne doświadczenie pozwala mi też na dodanie drobnych wskazówek, które – jako „Gen Z” – nazwałam protipami.

Dodaj komentarz