Lamentacja nad czerwoną pupą

Moi rodzice strasznie nade mną chuchali. Uznałam, że moje dziecko będzie chowane niemalże jak młody wilk: zasada pięciu sekund, bicie brawa przy wywrotkach, samodzielne zasypianie.

O losie, jak wielka jest potęga naiwności.

Człowiek strzela, a Pan Bóg kule nosi.

Nie pamięta wół jak cielęciem był.

Nie strasz, nie strasz, bo się… No.

Dopiero po kilku tygodniach od narodzin Bobasa uświadomiłam sobie, że moi rodzice tak nade mną skakali bo – uwaga – noworodki są strasznie wrażliwe.

WHO KNEW..?

Skóra maluszków zaczerwienia się przy każdej okazji. Oczka szybko zaklejają się ropką i nie są przyzwyczajone do jasnego światła. Paznokcie rosną z nadludzką prędkością i pozostawiają na twarzy zadrapania.

Noworodki nie są wcale takie straszne.

Muszę przyznać, że pierwsze kilka tygodni opieki nad Maluchem, pomijając kwestię kolek i problemów z karmieniem piersią, były dość bezproblemowe.  Przyznam, że spodziewałam się, że noworodek nie robi nic. W tej sytuacji Syn pozytywnie zaskoczył mnie choćby ruszając kończynami i wodząc za mną wzrokiem.

Mam podwójnego magistra i zakładałam, że dziecko ruszało się w brzuchu, ale na pewno po porodzie będzie leżeć jak worek kartofli. Naprawdę.

Polska inteligencja, proszę Państwa.

Inaczej miała się kwestia opieki nad niemowlakiem. Tutaj zaczął się temat wyżynania się ząbków i perturbacji związanych z wypróżnianiem się. Kiedyś wydawało mi się, że rodzice powinni być racjonalni: przeanalizować fakty, wyciągnąć racjonalne wnioski i podjąć działanie bądź go zaprzestać. Potem urodziłam dziecko i uświadomiłam sobie, że emocje bardzo często przejmują kontrolę nad rozumem. Do całego zamieszania należy dołożyć buzujące hormony, niewyspanie i brak energii związany z żywieniem dziecka własnym ciałem.

Szanowni Państwo, wielokrotnie sama przekłuwałam sobie uszy. Wyrywałam sobie mleczaki. Swojego czasu rozgrzebałam igłą piętę bawiąc się w lekarza. Opatrywałam krwawiące rany i sprzątałam wymiociny obcych dzieci. Nawiązując do żartu o wożnicy i koniu: nic z powyższych nawet mnie nie drasło.  

Omal nie zemdlałam w gabinecie kiedy pediatra pokazała mi co mam robić z penisem mojego dziecka. Zamroczyło mnie też gdy pierwszy raz zobaczyłam jego odparzoną pupę.

Kto ma dzieci ten się w cyrku nie śmieje.

Po co o tym pisać?

Z dwóch powodów.

Po pierwsze: rodzice to przekozacy.

Wydaje mi się, że czasem nie oddajemy sprawiedliwości młodym rodzicom.

  • Czemu mają taki chlew w domu?
  • Matko, już nawet na piwo się nie można z nimi spotkać.
  • Właściwie to co ty robisz na tym macierzyńskim?

Nawet przy grzecznym, spokojnym i zdrowym dziecku rodziców wykańczają lęki i bolączki.

Kiedy nasz Bobas pierwszy raz zadławił się mlekiem miał nie więcej niż dwa tygodnie. Bez problemu mu pomogłam wykorzystując chwyt, którego nauczyłam się w ciąży na zajęciach z pierwszej pomocy. Potem poszłam do łazienki i wyłam histerycznym płaczem wyobrażając sobie, co mogło by się stać. Następnie przewertowałam notatki z zajęć i zaczęłam wyobrażać sobie na co jeszcze powinnam być przygotowana.

Alergia? Wstrząs anafilaktyczny? Gorączka?

Po godzinie kupowałam już pen z adrenaliną.*

Mienie dziecka to mienie olbrzymiej odpowiedzialności i ciągłej świadomości, że niewłaściwa decyzja, chwila lenistwa czy niewiedza mogą doprowadzić Twoje dziecko do płaczu.

Po drugie: pupa nie zając – nie ucieknie.

Mój Bobas miał mocno podrażnioną pupę. Po naszej ingerencji sprawa się pogorszyła. Mogliśmy zrobić więcej. Potem posmarowałam ją Sudocremem (nie polecam!), który zaognił zaczerwienienie.

Zaczęłam myśleć o tym, że w tej sytuacji Bobas będzie wyć z bólu przez kolejny miesiąc. Może zejdzie mu skóra? Czy trzeba z tym jechać do pediatry? Może lepiej nie ryzykować w pandemii?

Zdążyłam się zlinczować za swoje gapiostwo. Oszacowałam zalety i wady przerzucenia się z pampersów na tetry. Naczytałam się na forach o farmaceutycznych teoriach spiskowych. Zleciłam Mężowi zakup kosztownych maści i kapsułek.

To wszystko działo się równolegle do zabiegów prowadzonych przy użyciu mąki ziemniaczanej (!!!), które właściwie od razu przynosiły efekty.

Wewnętrzna tyrada na temat bycia fatalnym rodzicem; godziny odgrywanych w głowie czarnych scenariuszy;  zakupione medykamenty – wszystko nadawało się do kosza. Jedynymi cennymi i zlekceważonymi aktywami były czas i spokój.

Rodzicielstwo to szaleństwo. Ale powinno być kontrolowanym szaleństwem. Dla dobra nas wszystkich.

*Okazało się, że nie można kupić pena bez recepty, więc zrezygnowałam.  

Dodaj komentarz