Szczepienia cz.1: Bolączka rodziców, ból dzieci.

O naszym pierwszym „pełnowymiarowym” szczepieniu nie godzi się pisać zdawkowo; opowiem o nim w innym wpisie. Warto jednak krótko ponarzekać na szczepienie szpitalne.

Po cesarskim cięciu czułam się jak przejechana przez czołg radzieckiej konstrukcji. W moim planie porodu poprosiłam, żeby dziecko zostało zaszczepione w drugiej dobie życia (dla jego komfortu i większego bezpieczeństwa), a także o to by zaszczepić je przy mnie bądź przy mężu (ha, ha, pandemia i te moje „prorodzinne” plany). Położne dostosowały się do moich próśb, ale leżąc w łóżku po cesarce niewiele rejestrowałam; nie widziałam więc samego wkłucia. Niemniej, nie zarejestrowałam nawet gdzie Dziecia ukłuto.

Około 10 tygodnia życia Małemu zaczął na ramieniu wybijać się osobliwy wrzód. Zrobił się mocno widoczny, wystawał, zaczerwienił się; potem niemal znikł. Sytuacja powtórzyła się kilka razy. Na szczęście moi rodzice pamiętali ich przerażenie kiedy to moje ramię wyglądało w ten sam sposób.

Okazuje się, że szczepienie na gruźlicę (podawane dziecku obowiązkowo w szpitalu) często objawia się taką reakcją organizmu. Ranka więc albo finalnie się zagoi albo wypadnie z niej „czop” przypominający klasyczny wrzód. Jest to reakcja organizmu sugerująca, że organizm zareagował prawidłowo no poprawnie podaną szczepionkę. Podobnie wyjaśnia się stan podgorączkowy przy późniejszych szczepieniach.

Oczywiście nie mówimy tu o ropieniu, bólu, powiększeniu węzłów chłonnych czy spuchnięciu ręki.
Rozwagi, Młodzi Rodzice, rozwagi!

Protip: Szczepić trzeba, a ze sprawdzonych źródeł wiem, że szczepionki mimo wszystko nie wywołują autyzmu (szok, c’ nie?!). Mimo wszystko, ze szczepieniami nie trzeba się spieszyć. Jeśli dziecko jest chore, albo ma zbyt wysoki poziom bilirubiny jak nasz Bobas – poczekajcie.

Dodaj komentarz