„Bajka” o bogactwie

Moja koleżanka zarabia trzy razy tyle, co ja. Często łapię się wieczorami na tym, że kalkuluję ile kosztuje godzina czyjejś pracy. Przeliczam miesięczne przychody; dokładam dochody drugiej połówki; dzielę i mnożę; wyciągam pierwiastki.

Mam też doskonałą umiejętność podświadomego linczowania się, gdy w moim towarzystwie przebywa ktoś (zwłaszcza kobieta), kto posiada:

  • nieskazitelną cerę;
  • piękne włosy;
  • szczuplutką sylwetkę.

Po spotkaniu zawsze czuję się jak królowa śmietnika.

Jakie piękne kolczyki! Jak go stać na taki samochód?!

Często zakładamy, że trawa u sąsiada musi być bardziej zielona. Do najbardziej oczywistych metod przy poprawianiu sobie humoru należy założenie: skoro komuś poszczęściło się w obszarze A, na pewno poskąpiło mu w sekcji B.

Często łapię się na takich przemyśleniach, ale to takie toksyczne… . Naprawdę. Porównywanie się z kimkolwiek jest naturalne, ale niezdrowe i zbędne. Porównywać można siną nogę czy złamany nos, by dowiedzieć się, jak bardzo odbiega od normy. Porównywanie subiektywnego i niewymiernych spraw, jak sukces, majętność czy szczęście jest…

… głupie. Po prostu głupie.

Zaczęłam myśleć o tym wpisie, jak o bajce dla dzieci. Dzieciaki są ważne, trzeba je uczyć życia. Bajki mają morały, to ważne. Jasne, że tak. Wychodzę jednak z następującego założenia:

Z wiekiem nie dorastamy. Po prostu się starzejemy.

Jeśli nie przepracowałam kompleksów na punkcie swojego wyglądu czy inteligencji w wieku lat 10, muszę to zrobić teraz. To zbyt ważny temat, by zamykać go w jednym dziale (tutaj: dla dzieci).

Dziś wstałam o 7, zczołgałam się z łóżka. Przez cały dzień targałam za sobą 10kg Bobasa, który to śmiał się, to płakał. Każdorazowo zasypiał przez kilkadziesiąt minut. W ramach „rozwijania pasji” uszyłam mu poszewkę na materac. W ramach „zajęć kulinarnych” ugotowałam dla nas obojga śniadanie, którego nie tknął, i obiad, którego nie tknął.

Okazuje się, że można nie zjeść nic i ubrudzić się po skarpetki. W takiej sytuacji musi nastąpić zmiana odzieży. Od miesięcy Bobas przeklina nas w nieznanych ludzkości językach przy każdej zmianie koszulki. Dodatkowo, od niedawna przy każdej akcji z pampersem próbuje się zabić, wijąc się na przewijaku. Człowiek nie jest więc tylko zmęczony fizycznie, czuje się zgnojony psychicznie i emocjonalnie.

W ramach „rodzinnej rozrywki” wieczorem pojechaliśmy do spożywczaka, szarpiąc się z fotelikiem i stelażem. Byliśmy z Mężem tak zmęczeni, że zajechaliśmy pod sklep bez jakiegokolwiek portfela. Musieliśmy więc wrócić do domu. Kiedy w końcu próbowałam uśpić Malucha wieczorem, ten, w ramach „zabawy” włożył mi palec do nosa. Zrobił to tak umiejętnie, że z cienkiej błonki chlusnęła krew (mam niedobór żelaza). Zasnął o 21. Był to mniej więcej 210 dzień bycia rodzicem.

Czaisz, podobnie wyglądało 209 poprzednich dni.

Po półgodzinnej drzemce Maluch się przebudził. Przybiegłam truchcikiem, żeby go nakarmić „na śpiocha”. Potem przełożyłam go z powrotem do jego łóżeczka i zaczęłam zasuwać wokół niego uprzednio przygotowany śpiworek. Maluch ma siłę w kopytach jak mały kucyk. Musiałam więc się z nim mocować, nawet przez sen.

Kiedy w końcu upchnęłam jego wierzgające kończyny, z całego bałaganu wysunęła się bosa stópka.

Co pierwsze rozczula nas na USG?

Twarz jest ledwo widoczna. Serduszko ma działać, ale nie jest wzruszające. Pępowina mnie osobiście przerażała. Rączki ciężko zwykle zauważyć.

Stopy, ależ oczywiście, że stopy!

Mniej więcej w połowie ciąży lekarz pokazuje Ci wszystkie organy Twojego dziecka. Potwierdza płeć. Mówi o przepływach. Sprawdza czy waga dziecka jest zgodna z tygodniem ciąży. Ty gapisz się jak ktoś niespełna rozumu starając się znaleźć coś znajomego, poza rozmazanym profilem twarzy.

  • – Czy to była nóżka?! – Pytasz z przejęciem.
  • – Tak, a tutaj jest druga. – Odpowiada spokojnie lekarz, wiedząc, że to pierwsze co zrozumiałaś z całej wizyty.
  • Wracasz do domu i pokazujesz wszystkim rozmemlany wydruk USG. Wspólnie liczycie stópki (zwykle są dwie). I w końcu rozumiesz, że To-To to tak naprawdę dziecko. Takie prawdziwe, tylko jeszcze małe.

Pomyślałam sobie, jak to dobrze, że ma mnie kto kopać i targać za włosy.

Count your blessings.

To angielski zwrot oznaczający, że należy doceniać to, co się ma. Dosłownie: przelicz swoje błogosławieństwa.

Strasznie dużo osób ma dzieci. Obviously, tak przetrwał nasz gatunek. Ale to naprawdę cud. Prawdziwy cud, który wziął się niemal z niczego, a co dzień istnieje coraz bardziej. Z czasem idzie do przedszkola, do szkoły, do pracy, popełnia głupie decyzje studiując anglistykę (żart, nie mogłam się powstrzymać).

Mogę mówić tylko o swoim doświadczeniu, ale jestem cholernie szczęśliwym człowiekiem. Naprawdę mam dosłownie wszystko, co jest mi potrzebne. Bywam zmęczona, wkurzona, martwię się. Niemniej, w dowolnej chwili dnia uznałabym się za osobę szczęśliwą.

Jedynym wyjątkiem są momenty, gdzie porównuję się z innymi. Zaczynam od drobnego „wow, to super”, przechodzę do „a może ja też tak powinnam?”, a kończę gubiąc się w szalonym labiryncie myśli, aż mi idzie para z uszu. Często sztuczki magiczne wymagają tylko kartki papieru, tylko krzesła, tylko świecy. Ja potrafię kompletnie sama, w pustym pokoju, doprowadzić się z euforii do rozpaczy.

Uważaj na to co i jak myślisz. Uczucia są ulotne, ale przemyślenia i decyzje pozostają.

Nie rób sobie krzywdy.

Wystarczy, że dziecko próbuje wydłubać Twój mózg przez nos.

Dodaj komentarz