Bajka o Kocie, który chciał być jak woda

Posłuchaj bajki o Kocie!

Często nie doceniamy tego co otacza nas na co dzień. Zapominamy, że zwykły karton mleka leżący w lodówce wymagał tygodni pracy od rolnika, mleczarza, producenta opakowań czy samej krowy. Wydaje się nam, że prąd samoistnie płynie w naszych odkurzaczach i czajnikach, a ubrania cicho szyją się na dnie szaf.

To nieprawda.

Każde osiągnięcie to czyjaś zasługa. To efekt poświęcenia, ciężkiej pracy i zaangażowania. Na co dzień łatwo przeoczyć te niesamowite sukcesy ludzkości. Niektórzy równie gładko zapominają o swoich własnych dokonaniach.

  • Dostałam piątkę w szkole? E tam, Marysia ma już trzy szóstki!
  • Napisałam książkę? Eh, inni pisarze potrafią tworzyć całe serie!
  • Nauczyłam się jeździć na rolkach? Co z tego, wiele dzieci jeździ lepiej ode mnie!

Podkładanie sobie nogi jest bardzo męczącym i smutnym zajęciem. Znałam Kota, który był w tym prawdziwym mistrzem. Choć on pewnie powiedziałby:

Ja mistrzem? Wolne żarty! Moja sąsiadka to dopiero potrafi się zdołować!

Posłuchajcie bajki o Kocie, który chciał być jak woda.

. . .

Kot Zenon przyglądał się swojemu zielonemu wazonowi w białe grochy. Był do połowy wypełniony przejrzystą, chłodną wodą. Futrzak wzdychał pod nosem, przechylając naczynie to w lewo, to w prawo.

– Wodzie jest łatwiej – powiedział cicho – ona pasuje wszędzie.

– Co ty wygadujesz! – zawołał jego przyjaciel, Hubert – woda to takie mokre coś, co z czasem zaczyna śmierdzieć.

Hubert nie był zwykłym gadem. O nie, był żółwiem wodno-lądowym. Znał się więc na akwariach jak mało kto.

– Nie o to mi chodzi – burknął Zenon – woda jest taka… wolna. Jeśli wlejesz ją do kubka to przybiera jego brzuchaty kształt. Gdy przelejesz ją do wanny, nagle robi się całkiem chuda i płaska. W moim koślawym wazonie przypomina gruszkę. Ona pasuje wszędzie, a ja nigdzie.

– Zeniuś – zaczął żółw Hubert – jestem prawie całkowicie pewien, że wodzie jest to całkowicie obojętne. Ona po prostu jest. Nie obchodzi jej czy gdzieś pasuje czy nie.

– Ale mnie obchodzi – krzyknął Kot kładąc łapki na rozgrzanych policzkach.

Ja też chcę w końcu pasować.

Hubert westchnął. Wiedział, co zaraz powie jego przyjaciel. Musicie wiedzieć, że Kot Zenon był prawdziwym wirtuozem w podcinaniu sobie skrzydeł (oczywiście tych metaforycznych, prawdziwych niestety poskąpiła mu Matka Natura).

Kiedy Kot złapał mysz niemal od razu wypuszczał ją zrezygnowany, bo przypominał sobie o swoim kuzynie, który łapał tuzin gryzoni każdej nocy. Gdy wspiął się na najwyższe drzewo w okolicy szybko posmutniał bo wyliczył, że zmarnował na wyprawę pół dnia, które mógł poświęcić na coś innego. Raz w środku nocy sam wygrzebał ze śmietnika kilogram najwyższej jakości szynki. W połowie jedzenia stracił apetyt myśląc o tym, że niektóre koty nie muszą szukać jedzenia. Po prostu je kupują.

I tak mijały dni kota Zenona. Po każdej radości przychodził smutek, a po sukcesie – gorzka porażka. Chciał się dostosować za wszelką cenę.

Żółw Hubert zamyślił się. Po chwili zaczął swoją opowieść:

– Znam kogoś, kto jest równie ważny, jak woda. Jest bardzo mądry i odważny. Kiedy jestem smutny, potrafi zrezygnować te swoich planów, żeby mnie pocieszyć. Kiedy zepsuł mi się filtr w akwarium szybko wygłówkował, jak go naprawić. Dzięki temu moja woda nie zarosła glonami. Jest szaloną osobą ale umie świetnie zachować spokój przy młodych swoich przyjaciół. Raz spakował nas wszystkich na niesamowite wakacje w ogrodzie Państwa Nowaków, a miał na to tylko godzinę… .

– Przestań! – zawołał Zenon – dlaczego opowiadasz mi o kimś świetnym skoro wiesz, że czuję się przez to jeszcze gorzej? Tak, nie jestem taki spontaniczny i miły jak twój znajomy. Masz rację. W życiu nie umiałbym zająć się czyimiś dziećmi czy planować na ostatnią chwilę. Nie jestem też ani odważny ani mądry.

Zdenerwowany krążył po całym pokoju z nastroszonym ogonem. W końcu usiadł ciężko na podłodze:

– Czuję się jeszcze gorzej, niż wcześniej – dodał, zirytowany – Jesteś z siebie zadowolony?!

Zenonie kochany – zawołał żółw – przecież mówiłem o tobie!

Jesteś cudownym przyjacielem, ale czasami straszny z ciebie głuptas. Rozumiem, że czasem porównujesz się z innymi zwierzakami i ludzi. Przyzwyczaiłem się nawet do głazów, lasów czy do wody. Ale żeby zazdrościć samemu sobie? Tego jeszcze nie słyszałem.

Kot zamrugał, zaskoczony. Po chwili pokiwał powoli głową.

– Dziękuję, przyjacielu. Masz rację, czasem straszny ze mnie głuptas.

Żółw przysunął się bliżej swojego ulubionego Futrzaka i poskrobał go pazurkiem po miękkiej łapce.

Wiesz co jest najlepszego w was obojgu? W tobie i w wodzie?

Kot pokręcił głową.

– Jesteście. Po prostu jesteście. Pamiętaj, że reszta to tylko dodatki.

Bajka o pudełkach i szufladkach

Mówi się, że dziewczynki nie powinny biegać umorusane błotem. Należy też pamiętać, że żaden szanujący się chłopiec nie będzie bawić się lalkami.

Co więcej, w szkole trzeba być dobrym ze wszystkich przedmiotów, a zaraz potem znaleźć wymarzoną pracę.

Twój zły humor nie powinien psuć nastroju innym, więc udawaj, że wszystko jest w porządku.

Jesteście w trakcie remontu? Niech Cię ręka Boska broni od zaprasza gości. Do takiego bałaganu?!

Co z tego, że to Twoje ciało! Przecież kolorowe włosy nie pasują do poważnych, dorosłych twarzy. I wyjmij te kolczyki!

Przyszedłeś na festyn? W takim razie masz trzy możliwości: jesteś dzieckiem, pilnujesz czyichś dzieci, albo jesteś w wieku pomiędzy i narzekasz „jakie to wszystko dziecinne”. Nie ma innej możliwości. Pamiętaj, że dmuchane zamki są tylko dla najmłodszych. Nie bądź niemądry.

Koniecznie zrób prawo jazdy! Każdy powinien je mieć.

I ubierz się jak człowiek, co sobie o nas pomyślą!

Kto? Kto, na bogów starych i nowych, KTO sobie pomyśli?!

Twoja sąsiadka? Babcia? Koleżanka? Pracodawca? Trybunał konstytucyjny?

Zapamiętaj jedno: to Ty odpowiadasz za swoje własne szczęście. Oni mogą sobie „myśleć”, mieć opinie, krytykować. Mogą dawać dobre rady i dzielić się doświadczeniami. Ale nie przeżyją za Ciebie życia.

Wybierz siebie.

Zawsze wybierz siebie. Nawet jeśli jeszcze nie wiesz, co to znaczy.

Zacznij od tego, co sprawia Ci radość. Dopóki nie krzywdzisz innych i samego siebie, masz do tego pełne prawo. Tańcz, pracuj, gotuj, biegaj. Żyj.

Mam wrażenie, że wpisywanie się w odgórne standardy i nieustanne wymijanie narzuconych norm odbiera nam energię życiową, którą moglibyśmy poświęcić na tyle wspaniałych rzeczy!

Właśnie piszę ten tekst. Mój tekst. Na bloga. Na mojego, prywatnego bloga, którego czyta pewnie jakieś 10 osób. Chciałam napisać o swoim (jednym!) tatuażu. Chciałam wspomnieć o mojej awersji do mycia (moich!) podłóg. O planach pofarbowania włosów (szamponetką!). O kolczykach (w uszach!). O tym, jak nienawidzę „small talku” u fryzjera. W sumie to nienawidzę samych wizyt u fryzjera, wolę już dentystę.

Nie robię nic nielegalnego. Nic, co skrzywdziłoby moją rodzinę czy przyjaciół. Nic gorszącego.

A ja i tak podświadomie boję się „co ludzie powiedzą”.

Strach pomyśleć co dzieje się w umysłach tych, którzy pobłądzili. Którym powiedziano, że oni sami nie są wystarczający.

Mam prawo się bać.

Mam prawo kochać i nienawidzić.

Mam prawo się pogubić.

Mam też wszelkie prawo, by być szczęśliwym człowiekiem nie spełniając czyichś oczekiwań.

Czasem wydaje mi się, że jesteśmy traktowani jak zwierzęta. Szczuci. Tresowani. Przygotowywani na wielki pokaz, który nigdy nie nadejdzie. Jak psy. Jak konie. Nawet jak Bogu ducha winne koty.

Posłuchajcie bajki o jednym z nich.

Koty to przewrotne stworzenia

Wydają się oschłe i zimne, ale w głębi serca kochają bliskich im ludzi. Uwielbiają gonić za motylami i ścigać porwane przez wiatr liście, ale nie gardzą też wielogodzinnymi kąpielami w słońcu.

Zdaje się, że koty nie mają żadnych problemów. Niektóre są włochate, inne łyse jak kolano. Miniaturowe odmiany konkurują z gigantycznymi kociskami przypominającymi dzikie tygrysy. Część z nich to leniwi domatorzy, inni są rządnymi przygód dachowcami. Chociaż różnią się od siebie, każdego kota można zaklasyfikować do jednej z wielu kocich kategorii.

Prawda?

A co, jeśli nie wszystkie koty są takie same? Mówi się, że nienawidzą wody. Boją się kąpieli; nie chcą i nie potrafią pływać. Nie lubią moczyć futra, a zmoknięte łatwo się zaziębiają.

Myślę, że część kotów uwielbia wodę. Cichcem drepczą na brzegi wanien i zlewów by trącać łapkami pozostawione przez ludzi pojedyncze krople. Te odważniejsze wsuwają przednie łapy do stawów i błotnistych kałuż. Niektóre decydują się nawet na naukę pływania, podpatrując techniki wykorzystywane przez ryby i kaczki.

Znałam kota, który przez całe życie marzył o tym, by być psem

Nie zależało mu na krótkim ogonie, dużych łapach czy silnych barkach. Nie obchodziło go szczekanie i świetny węch. On chciał pływać. Tylko pływać.

Od dziecka, gdy pytał rodziców czy może pobawić się przy jeziorze słyszał w odpowiedzi:

Nie jesteś psem, żeby bawić się w wodzie!

Albo:

Naprawdę chcesz cuchnąć jak pies wyciągnięty z kąpieli?

Ulubionym zdaniem Państwa Kotów było:

– Nasz syn nie będzie się zniżać do poziomu zwykłych kundli!

Mój Przyjaciel wiedział, że powinien czuć się lepszy od psów, które spędzały całe dnie pływając w pogoni za spróchniałymi patykami. Chciał wyobrażać sobie, że nie potrzebuje takich niemądrych zabaw. Starał się myśleć o psach, jak o nieokrzesanej hałastrze.

Ale tak naprawdę zazdrościł im wolności

Co jakiś czas przyglądał się ich zabawie przy stawie. W deszczowe dni spoglądał z parapetu okna na ich dzikie harce w błocie. Rozmarzony wyobrażał sobie krople deszczu spływające po jego łapach, gdy wbiega do jeziora.

Pewnego dnia wpadł na Psa mieszkającego na sąsiedniej ulicy. Po chwili grzecznej rozmowy Buldog westchnął:

Czasem żałuję, że nie jestem sierściuchem.

Kot spojrzał na niego oczami jak spodki.

Dlaczego? Nie cieszysz się ze swojej psiej beztroski?

Z jakiej beztroski?! – parsknął Pies – tego nie mogę, tamtego nie wolno, tego nie wypada. Wiesz o czym marzę najbardziej na świecie?

Kot pokręcił głową.

Żeby raz usiąść gołym zadkiem na parapecie

Mój Przyjaciel parsknął ze śmiechu. Po chwili razem z Buldogiem zataczali się, chichocząc.

Przepraszam – powiedział w końcu Kot, ocierając łzę – wyobraziłem sobie, jak wdrapujesz się po krześle.

Jestem zwinniejszy, niż sądzisz! – zawołał Buldog, udając oburzenie.

Po chwili jednak dodał:

– Wiesz, to nie w porządku. Psom nie wypada siadać na meblach, kotom chlapać się w wodzie. Powinniśmy robić to, co chcemy.

Masz rację – przyznał Kot – zawrzyjmy umowę. Ja nauczę się pływać, a Ty wspinać po meblach.

Zgoda! – zawołał uradowany Buldog – tylko co z ludźmi?

Kot zmarszczył brwi.

Jakimi ludźmi?

No wiesz, TYMI ludźmi – wyszeptał Pies.

Tymi od „co ludzie powiedzą?”

Kot zaśmiał się, po czym rzucił:

Nie wiem, to ich sprawa. Ale jeśli chcą wygłaszać swoje opinie, powinni mówić głośno.

Choć pewnie będziemy się bawić tak dobrze, że i tak ich nie usłyszymy

Bajka o cichym głosiku i obezwładniającym huku

Od wielu, wielu lat uczę się nowych rzeczy. Poznaję obce języki, gotuję egzotyczne potrawy, spotykam fascynujących ludzi. Jednak to wszystko dzieje się w ramach tego, co znam.

Jeśli od dawna wiesz, że istnieje grecka kuchnia albo że na Bałkanach komunikacja wygląda inaczej niż w Polsce – czy naprawdę jest to coś nowego?

Czasem jest tak, że dorośli nie spodziewają się, że coś jeszcze może ich w życiu zaskoczyć. Są rzeczy znane, te spisane na listach „do zrobienia” i takie, o których się słyszało. Rzadko pojawiają się zupełnie świeże pomysły, bo wielu z nas myśli podobnie. W rezultacie sporo spraw jest po prostu odświeżanych czy udoskonalanych.

Jednak ostatnio odkryłam coś zupełnie dla mnie nowego. Coś, co naprawdę mnie przeraziło i zachwyciło. Coś, co posiada niezwykłą moc sprawczą, a przebiegłościom nie ustępuje nawet lisom.

Autosabotaż

Bardzo daleko mi do wiedzy, która pozwalałaby mi zrozumieć i opisać to zjawisko. Powiem tyle: wielu – bardzo wielu z nas – prowadzi w życiu cichy sabotaż, który ma na celu ich unieszczęśliwić.

To czyste szaleństwo! Nikt o zdrowych zmysłach by się tak nie zachował!

Prawda?

Nieprawda.

Czy kiedykolwiek coś podkusiło Cię, żeby zaznaczyć złą odpowiedź na sprawdzianie? Może noc przed ważnym egzaminem postanowiłeś grać do późna w gry, albo wcale się nie uczyć? Pokłóciłaś się z przyjaciółką wiedząc, że tylko sprawisz jej tym przykrość?

To autosabotaż.

Dlaczego? Dlaczego to sobie robimy?

Przeraża mnie od jak dawna sama siebie krzywdzę. Dużo mówi się o samookaleczaniu, o próbach samobójczych, bulimii, narkomanii i alkoholizmie. To wszystko okropne przypadłości. Niemniej mają wpływ wyłącznie na skrawek społeczeństwa.

Wypalenie zawodowe, tkwienie w toksycznym związku, samo linczowanie się, lęki, modne w epoce Covida „social anxiety” – to wszystko równie prawdziwe problemy. Z mojej wiedzy wynika, że autosabotaż ma na celu przede wszystkim utwierdzenie nas w przekonaniu, że nie jesteśmy warci. Upodlenie nas.

Rozumiesz? Jak źle musisz o sobie myśleć, żeby podświadomie chcieć się zgnoić? Udowodnić sobie i innym, że nie jesteś nic wart?

  • Nie zdałam egzaminu? Czyli rzeczywiście jestem głupia.
  • Kolejny raz pokłóciłam się z Tatą? Nawet najbliżsi mnie nie lubią.
  • Nie potrafiłem wymienić żarówki? Jestem bezużyteczny.

W takich momentach obejrzenie instruktarzu na Youtube’ie czy zaplanowanie korepetycji absolutnie nie przychodzi nam do głowy. Jest nam źle i chcemy mieć do tego prawo. Chcemy czuć, że mamy kontrolę nad swoim losem, nawet jeśli jest płytki i monotonny. I smutny, bardzo smutny.

Reklamy krzyczą o tym, by czuć się dobrze, komfortowo. Bezpiecznie.

Tylko, że bagno gęstniejące wokół szyi też z czasem wydaje się otulać.

Tu trzeba działać. Ruszyć dupsko. Po prostu je ruszyć.

Trzeba pamiętać, że Pan Bóg nie kryje się w przerażającej burzy, imponującej ulewie czy śmiercionośnym trzęsieniu ziemi. Jest w ciszy. W błogiej ciszy naszego umysłu, gdzie słyszymy własne myśli.

Tak jak mój Skrzydlaty Przyjaciel.

Pewien bliski memu sercu Nietoperz nienawidził latać

Każda noc była straszna, nigdy nie widywał blasku gwiazd, a szalejące wichry rzucały się na niego, jakby chciały przygwoździć go do ziemi.

Latał więc szybko, zaciskając zęby, mrużąc oczy i kuląc zlęknione ciało. Przebijał się przez burze, szybko załatwiał niezbędne sprawunki i uciekał do swojej jaskini. Dobrej, ciepłej, bezpiecznej jaskini.

Uwielbiał swój dom. W nim nie musiał nic robić. Po prostu był. Zwykle jadł, wylegiwał się lub spał. Z rzadka zagarniał skrzydłami zeschnięte liście tworząc sterty, które porywał potem wiatr. Czasem myślał o przyozdobieniu groty mchem i gałązkami, ale nigdy nie wystarczało mu na to energii.

Był zbyt zmęczony. Zawsze czuł się bardzo, bardzo zmęczony. Czasem nie miał nawet siły, by wstać ze swego legowiska. Wykańczała go hucząca nawałnica, przez którą musiał przedzierać się niemal każdego dnia. Kiedy wirował między kroplami deszczu z trudem łopocząc skrzydłami, bijące o ziemię błyskawice zdawały się mówić:

„Na pewno niedługo zderzysz się z drzewem”.

„Dziś znów będzie burza”.

„Co z Ciebie za Nietoperz? Nie potrafisz nawet porządnie latać!”

„Nikt nie potrzebuje kogoś tak słabego, jak Ty”.

„Inni nie męczyliby się tak prostymi zadaniami”.

Mój przyjaciel nienawidził tych myśli. Jeszcze bardziej nienawidził tego, co z nim robiły. Z każdym nocnym przelotem zdawały się nasilać, zagęszczając ogarniający go mrok. Wtedy leciał coraz szybciej, blisko ziemi, w ciszy modląc się o to, by noc się skończyła. Z czasem przestało go obchodzić kim jest i czego chce. Był tylko malutkim zwierzakiem rzucanym przez potężny wiatr. Zależało mu tylko na jednym: by przeżyć. By zjeść, wypocząć i nabrać sił na kolejną walkę.

Nietoperz czasami czuł się, jak ostatnie stworzenie na Ziemi, ale tak nie było. Miał znajomych, kolegów, rodzinę. Czasem wspominał im o swoich zmaganiach, rzadko wspólnie narzekali na szalejące pioruny.

Pewnego dnia mój Przyjaciel udał się do swojego Wuja, bardzo starego i bardzo mądrego Nietoperza. Opowiedział mu o tym, że każdy dzień jest dla niego walką. Wyjaśnił, jak burza co noc rozszarpuje jego skrzydła, a pioruny zdają się celować prosto w niego.

Wuj wysłuchał go w ciszy. W końcu zapytał:

  • Jak myślisz, dlaczego tak nienawidzisz burzy?
  • Bo jestem najsłabszy ze stada – wyrzucił z siebie mój Przyjaciel – Mam za małe skrzydła, mój wewnętrzny sonar jest wadliwy, a ja jestem zbyt głupi, żeby się tego nauczyć.
  • To nieprawda – odparł Wuj – jesteś przyzwyczajony do tego, że burza przejmuje nad Tobą kontrolę. Z czasem przestałeś z nią walczyć i uznałeś, że to, co słyszysz między uderzeniami piorunów, to prawda.
  • Bo to fakty – odburknął Nietoperz.

Nie – przerwał mu Wuj – to lęki. A one nie mają nic wspólnego z faktami.

  • Te złe uczucia, to nie prawdziwy Ty. Nawałnica lęków, gradobicie poczucia winy, szalejące tornado myśli… To wszystko ataki na Twoje samopoczucie. Boisz się latać. To fakt. Ale myśląc o tym, że jesteś okropny i z pewnością wylądujesz na drzewie, robisz sobie krzywdę. Nie zakładaj, że zawsze stanie się najgorsze.
  • Ale tak mi łatwiej – burknął Nietoperz – wtedy jestem przygotowany.

Przygotowany na co? Na porażkę?

  • No tak. Wtedy nic mnie nie zaskoczy.

Wuj westchnął i usiadł bliżej. Po chwili zaczął swoją opowieść:

  • Wiesz, od dziecka bałem się ludzi. Przez całe życie wyobrażałem sobie, że mnie zaatakują. Nie latałem z przyjaciółmi, jeśli mieliśmy mijać jakieś domy. Nawet zrezygnowałem z pracy w jednym gospodarstwie. Dopiero kilka tygodni temu, przez przypadek, wpadłem na ludzką dziewczynę. I wiesz co się stało?

Nietoperz pokręcił głową.

  • Nic. Po prostu nic. Spojrzała na mnie, po czym wróciła do oglądania rozświetlonych latarni. Całe życie żyłem w strachu, żeby być przygotowanym, aż nadejdzie prawdziwy strach. Przeżyłem lata stresu, żeby być gotowy na jeden dzień, który nigdy nie nadszedł. Nie rób sobie takiej krzywdy.

Nietoperz pokiwał głową i w ciszy wrócił do swojego domu. Długo zastanawiał się nad zasłyszaną historią. Następnego ranka nie mógł zasnąć, więc spisał na kawałku kory wszystko, co przerażało go w nocnym locie. Lista nie była aż tak długa:

  1. Zderzenie z drzewem.
  2. Upadek z wysokości.
  3. Uderzenie pioruna.

Zanim zdążył wmówić sobie, że to nie ma sensu, poleciał do swojego Wuja. Razem upewnili się, że mój Przyjaciel potrafi wydawać odpowiednie mlaskanie i wyłapywać fale odbijające się od przeszkód. Zgodzili się, że – skoro echolokacja działa – niespodziewane spotkanie z drzewem jest właściwie niemożliwe.

Potem razem przeszli się po zaprzyjaźnionych jaskiniach. Okazało się, że żaden ze znanym im Nietoperzy nigdy nie został uderzony przez piorun. Nasz Bohater poczuł się więc bezpieczniej.

Pozostała kwestia upadku w trakcie lotu, który był najbardziej prawdopodobny. Inne zwierzęta miały już swoje metody na zabezpieczenie się przed kraksą. Nietoperz nauczył się więc jak zamortyzować upadek, w jaki sposób chronić głowę i jak układać skrzydła. Zdecydował się też na kask z łupiny orzecha włoskiego.

Nastała noc

Nietoperz nieśmiało wyfrunął ze swojej jaskini. W oddali dostrzegł kotłującą się nawałnicę. W jego głowie znikąd pojawiły się myśli:

„Zaraz rozpęta się burza”.

„Leć nisko, bo spadniesz”.

„Tylko Ty możesz mieć takiego pecha”.

Nietoperz wziął jednak głęboki wdech. Zaczął powtarzać sobie, że jest przygotowany i że to tylko strach.

Po chwili rzeczywiście dogoniła go ulewa. Tym razem uważnie się rozejrzał i podfrunął jak najbliżej jaśniejszych plam, wskazujących na kraniec burzowych chmur. Czekał. Głęboko oddychał, mówił do siebie i czekał.

Grzmoty ustały, ulewny deszcz przeszedł w mżawkę. Gdy wszystko ucichło zapadła błoga cisza, a z zza chmur zaczęły przedzierać się piękne, świetliste gwiazdy. To wtedy Nietoperz zrozumiał, o czym mówił jego Wuj. Przez cały czas nie słyszał swoich myśli. Słyszał chaos kotłujących się lęków. Dopiero teraz, w ciszy, dochodził do niego delikatny szept. Myśli były spokojne, ułożone i dobrze mu życzyły.

„Brawo, dałeś radę. Naprawdę dałeś radę!”

„Może jutro polecisz jeszcze dalej?”

„Jaskinia już tak długo czeka na dekoracje! Czas nazbierać najpiękniejszy mech!”

Nietoperz uśmiechnął się do swoich myśli. Czekała go długa droga.

Ale przynajmniej wiedział, że istniała. I była piękna.

Bajka o Pawiu, który gubił pióra

W świecie ludzi zazwyczaj to panie stroją się bardziej od panów.

Mamusie szyją kolorowe suknie, a Tatusiowie zadowalają się koszulkami i znoszonymi jeansami. Podobnie, dziewczynki przebierają się za księżniczki, a chłopcom wystarcza drewniany miecz i kawałek tektury, pełniący funkcję tarczy.

W królestwie zwierząt często to panowie są przyozdobieni kolorowym futrem, pięknymi piórami czy zachwycającymi łuskami. To ich metoda, żeby pokazać swoim koleżankom i przyjaciółkom, że są interesujący i warci uwagi.

Musicie wiedzieć, że w lasach czy dżunglach ciężko wykonać imponujące sztuczki na deskorolce czy nauczyć się grać na gitarze. Dlatego kaczory czy bażanty bardzo dbają o swój wygląd.

Na pewno wiecie też czym są pawie. To niezwykłe, kolorowe ptaki, które często spacerują po ogrodach zoologicznych. Wszyscy znamy ich przepiękne pióra, które mienią się niczym tęcza. Ich ogony wydają się nie kończyć, a one same, pełne gracji, przemierzają wolnym krokiem swoje królestwa.

Jednak nie wszystkie pawie mają takie szczęście

Posłuchajcie:

Pewien Paw obudził się ze znakomitym humorem. Rozpostarł skrzydła i przeciągnął się, ziewając. Zjadł pożywne śniadanie, wygładził pióra i udał się na przechadzkę po zoo, które było jego domem. Wszyscy go uwielbiali, pozwalano mu więc spacerować między zagrodami. Po kilku minutach marszu spotkał kilka wróbli, które ukłoniły się z szacunkiem. Uśmiechnął się pod nosem. „Nie każdy może wyglądać tak dobrze, jak ja” – pomyślał, dreptając z dumą.

Koło klatki papug zdecydował, że pora wracać do domu. Idąc po własnych śladach zauważył, że na ziemi leży jedno z jego pięknych, mieniących się piór. Zaskoczony podniósł je i dokładnie obejrzał. „Musiałem zahaczyć o jakiś konar, kiedy ścigałem się z surykatkami” – powiedział do siebie. Po chwili, za zakrętem, znalazł jeszcze jedno . I kolejne. I następne. Z przerażeniem wyliczył, że zgubił aż sześć piór. SZEŚĆ!

Co się ze mną dzieje? – pomyślał, przerażony

Podbiegł do sadzawki, żeby ocenić straty. Rzeczywiście, jego ogon był znacznie mniej imponujący. Bał się rozłożyć go przy innych zwierzętach, potruchtał więc do swojej klatki. Dopiero gdy miał pewność, że nikt go nie widzi, obejrzał się dokładnie.

Poczuł, jak z przerażania wilgotnieją mu łapy. W piersi łomotało mu serce.

Był szpetny. Odrażający! Obrzydliwy!

Zaczął się gorączkowo zastanawiać. Co teraz?! Może jest chory? Umiera?

Po chwili uspokoił się. Czuł, że tak naprawdę nic mu nie jest. Przecież był młody i nie miał innych objawów. To musiała być zwykła przypadłość, jak łamiące się pazury papug czy stępione kły lwów. Zdenerwowany, zataczał kółka po klatce, starając się niczym nie dotknąć ogona. Bał się, że najmniejszy ruch sprawi, że straci kolejne pióra.

Nie wyszedł już na dwór. Skulił się w najciemniejszym kącie swojego domu i czekał. Był pewny, że opiekujący się nim człowiek zauważy jego straszny wygląd i zdecyduje, jak należy się nim zająć. W końcu zasnął, ostrożnie układając ogon na poduszce z liści.

O świcie całe zoo usłyszało łamiący serce wrzask

Paw stracił swój ogon. Biegał po klatce, przyciskając do piersi smutno zwisające pióra. Nie mógł się uspokoić. Szlochał, przeczesując w myślach wszystkie powody, dla których mogła mu się przydarzyć taka tragedia.

Było mu źle. Czuł się brzydki i nagi. W końcu stracił to, za co wszyscy go uwielbiali!

Paw bez piór. Dobre sobie! Kto to widział!„- mruczał pod nosem – „Tak o nie dbałem! Codziennie je czyściłem i układałem! Zawsze jadłem wszystkie witaminy! Unikałem nadmiernego słońca! Ba, nawet nie bawiłem się z innymi pawiami, żeby nie ryzykować. To wszystko na marne!”

Przez cały dzień czuł się okropnie. Inne ptaki przylatywały, żeby z nim porozmawiać. Kiedy wybrał się w końcu na spacer, wszystkie zwierzęta wychodziły ze swoich dziupli i norek, żeby go rozweselić i pocieszyć. Mówili mu, że to na pewno przejściowe. Zapewniali, że jest piękny nawet bez piór. Prosili, żeby pamiętał o tym, że mnóstwo innych zalet.

Paw nie słuchał. Czuł, jakby zabrano mu całą jego radość, jego PAWIOŚĆ.

Wieczorem, kiedy kładł się już na swoim legowisku, usłyszał rozmowę pracowników zoo:

  • Byłem dzisiaj u Ernesta – zaczął mężczyzna, który się nim opiekował – zauważyłem, że pierwszy raz się pierzy.
  • Biedak – odpowiedziała jakaś kobieta – widziałam, że się tym stresował.
  • Może nie mówmy mu lepiej, że będzie tak co roku! – zaśmiał się mężczyzna.

Po chwili kroki ucichły. Paw był bardzo przejęty tym, co usłyszał. Pracownicy mówili o Erneście, czyli o nim. Wiedział, że tak nazywali go ludzie. Wspominali też o jakimś pierzeniu się. Powtórzył to słowo, upewniając się, że je zapamięta.

Następnego poranka pobiegł do kaczek

  • Posłuchajcie, co to znaczy, że coś się pierze? – zapytał, wpadając do ich zagrody
  • Noo, jak na przykład ludzie mają brudne spodnie albo majtki… – zaczął Kaczor.
  • Przecież mu chodzi o ptaki! – przerwała Kaczka – Paw nie mówi o praniu, tylko o pierzeniu się.
  • Tak, dokładnie o tym! – zawołał, podekscytowany.
  • To inaczej gubienie piór, zwykle raz w roku – dodała Kaczka – z tego, co wiem, pawie pierzą się pod koniec wakacji.
  • Przecież to teraz! – krzyknął Paw – czyli to się będzie ze mną działo regularne? Będę taki brzydki CO ROKU?!
  • Hej! – zawołał Kaczor, żeby uspokoić naszego Przyjaciela – Wiem, że kochasz swoje pióra i że są dla ciebie ważne, ale nie zawsze będziesz wyglądać doskonale. Czasem będziesz się czuć trochę gorzej z samym sobą i to też jest w porządku.

Paw westchnął smutno, siadając gołym kuprem na ziemi.

  • Ale teraz nie czuję się sobą – powiedział – nie lubię takiego siebie.
  • Rozumiem – odpowiedziała Kaczka – ale to tylko czasowe. Na wiosnę urosną ci nowe pióra! Wiesz, że nasza Słonica jest w ciąży od ponad roku? Codziennie mówi, że czuje się gruba i brzydka. A ryś Ryszard stracił swoje piękne wibrysy. Biedak traci bez nich równowagę.
  • Moja najdroższa żona co roku płacze, że nie może latać – dodał Kaczor – po pierzeniu się musimy człapać, bo nasze skrzydła nie są w stanie nas unieść.
  • Och, nie musiałeś tego mówić! – speszyła się Kaczka – Ale masz rację. Co roku jest mi przez to bardzo smutno.

Na chwilę się zamyśliła. Nagle potrząsnęła energicznie głową, uśmiechnęła się i usiadła obok Pawia.

  • Ale wiesz, co jest najlepsze w takim trudnym czasie? – zapytała.
  • Nie mam pojęcia – odpowiedział Paw.

To wszystko minie. Nic nie trwa wiecznie – uśmiechnęła się Kaczka

Paw od razu poweselał. Podziękował kaczkom za rozmowę i poszedł na spacer, z podniesioną głową.

To prawda, nie czuł się teraz piękny i majestatyczny. Zwiedzający dużo rzadziej robili mu zdjęcia. Niektóre dzieci śmiały się nawet z jego gołego kupra. Wtedy Paw zamykał oczy i wyobrażał sobie piękne, wiosenne niebo i powtarzał w myślach:

„Jeszcze trochę czasu i znów rozwinę skrzydła”

Bajka o Owcy, która od czasu do czasu zamieniała się w wilka

Nawet najmniejszy pyłek w kosmosie ma swoje miejsce.

Nauka prze do przodu jak czołg. Już niedługo każde zwierzę zostanie nazwane, a każdy głaz znajdzie swoje miejsce na mapach kartografów. Wszyscy jesteśmy więc częścią większej całości: rodziny, paczki przyjaciół, firmy, kraju, ludzkości. Wszyscy pełnimy swoje role. Wszyscy przyczyniamy się do fantastycznych rzeczy, które tworzymy, jako grupa.

A co, jeśli nie pasujesz? Jeśli nikt Cię nie potrzebuje?

Jeśli czujesz, że taki z Ciebie pożytek jak z kwadratowego koła od roweru albo z gumowej wędki?

Znałam Owcę, która tak się czuła.

Każdego ranka w głowie huczało jej od kłębiących się myśli, a dziki łomot serca nie pozwalał jej skupić się na żadnej z nich. Z czasem przestała zauważać, które zdania są jej własnymi, a które należą do innych,

Wspieraj stado!

Uczesz futro!

Uśmiechaj się na przyjęciach!

Nie leń się i znajdź najlepszą trawę!

Pomóż innym owcom!

Bądź! Bądź bardzo i przez cały czas.

Owca czuła się coraz mniejsza, coraz cichsza. Z upływem kolejnych dni uleciała z niej cała jej… OWCZOŚĆ. Miała wrażenie, jakby jej puchate futro mógł zdmuchnąć wiatr, a wtedy wszyscy zobaczyliby kim jest naprawdę. Oszustką.

Owcą dla której beczenie jest równie obce, jak gęganie czy rżenie.

Owcą, która nienawidziła zapachu trawy i ziół.

Owcą, która już od dawna nie czuła się częścią stada.

Dlatego też pewnego dnia moja Przyjaciółka spojrzała w lustro i powiedziała głośno i wyraźnie:

Jestem WILKIEM. Wilki są sprytne, wytrzymałe i odważne. Chcę należeć do ich watahy. Od dziś będę więc jednym z nich.

Przez cały dzień Owca śledziła więc poczynania tych groźnych stworzeń. Piła z ich strumienia, włóczyła się po ich lesie. Podczas zachodu słońca próbowała nawet zapolować na niedużą sarnę. Przez cały dzień czuła się skupiona, dzika i szalona. Pierwszy raz od dawna była szczęśliwa.

Jednak następnego dnia zauważyła, że pod jej skórą nie buzuje już wilcza adrenalina. Nie chciała zapuszczać się na niebezpieczne tereny, a wczorajsza brawura wydała się jej niemądra. Znów nie wiedziała, kim jest. Zaczęła wpadać w panikę.

Jednak, gdy raz jeszcze spojrzała w lustro, jej futro wydało jej się wyjątkowo miękkie, a oczy nieco rozmarzone.

Dziś czuję się kotem – stwierdziła. Dużym, puchatym kotem, który zasłużył na nieco luksusu.

Owca uśmiechnęła się do siebie pod nosem, podreptała na łąkę i ułożyła się na słońcu. Część poranka spędziła wygrzewając się w ciepłych promieniach. Potem krytycznie obejrzała swoje futro i zajęła się jego dokładnym rozczesywaniem. Na końcu poprosiła jedną z członkiń stada o dokładny masaż racic. Wieczorem zasnęła z uśmiechem na ustach. Tak, to zdecydowanie był dzień kota.

Przez kolejne tygodnie Owca rozpoczynała każdy dzień przed lustrem. Wsłuchiwała się w głąb siebie i odnajdywała odwagę lwa, przebiegłość lisa czy strachliwość strusia. Czasem czuła się lekka, jak motyl. Zdarzało się, że już po kilku godzinach przypominała sobie ociężałego słonia. Czasami zabawiała resztę stada mądrościami, których nie powstydziłaby się niejedna sowa. Kiedy indziej śledziła rozmowy pustym wzrokiem pantofelka. Każdy dzień był inny i ekscytujący.

Pewnego ranka stanęła przed lustrem po raz ostatni. Spojrzała na swój puchaty łeb, na twarde racice, na sterczące uszy i zawołała:

Jestem..! Jestem..!

Po czym dodała szeptem:

No właśnie, CZYM ja jestem? Nie jestem wilkiem, strusiem czy orłem… Czy to znaczy, że jestem nikim?

Przez cały dzień była bardzo smutna. Już od dawna nie czuła się tak bardzo OWCĄ, jak tego dnia. Z drugiej strony, po raz pierwszy od dawna, chaos myśli położył się na jej głowie, jak ciężki koc. Nie mogła się uspokoić, ciągle pomrukiwała do siebie:

Czym ja jestem? No czym? Przecież muszę być KIMŚ!

Wieczorem położyła się na swoim posłaniu. Zamknęła oczy i zaczęła odpływać w sen. Jednak na sekundy przed zaśnięciem w jej głowie rozbłysła niezwykła, przewrotna i wyczekiwana myśl:

Miała prawo – ba! – miała potrzebę, by żyć życiem różnych zwierząt

Nie była tylko owcą.

W niektóre poniedziałki czuła się odważna, jak Lew. W środy i piątki wychodził z niej podstępny Lis. W sobotnie wieczory zmieniała się w Leniwca.

I taka właśnie była.

Przewrotnie doskonała.

Bajka o Wilku, który lubił być sam

W królestwie zwierząt wataha to grupa przyjaciół lub członków rodziny. Dzięki silnej gromadzie wilki, dziki czy jelenie czują się bezpieczne i kochane. Mówi się, że ludzie są właśnie zwierzętami stadnymi; że żyjąc w pojedynkę usychają i niszczeją.

Czy samotność jest zła?

Absolutnie nie. To czas, gdzie głośno i wyraźnie uświadamiasz sobie, kim jesteś. Dlatego czasem warto pobyć samemu z własnymi myślami.

Opowiem wam o bliskiej memu sercu Wilczycy, która lubiła być sama.

Posłuchajcie.

Wilczyca wiedziała, że jest podporą watahy.

Razem z resztą rodziny dbała o dostarczanie pożywienia, ochronę terytorium i przepływ informacji między członkami stada. Codziennie o świcie patrolowała obszar, który nazywali domem. Potem polowała, by jej młode nigdy nie dowiedziały się, czym jest głód. Czasem odbywała narady z członkami innych watah, by nawzajem uczyć się i wpierać. Wiedziała, że jest ważna. Była skałą scalającą jej rodzinę.

Jej sercem.

Czasem miała wrażenie, że się dusi. Czuła się zmęczona. Nawet sen zdawał się wyczerpywać jej siły. Żyła w ciągłym napięciu, zawsze w centrum nieokiełznanego chaosu. Wiedziała, że bez serca ciało choruje, obumiera. Każdego dnia walczyła więc, kłami i pazurami, by wygładzać wszystkie ostre krawędzie i naprawiać nadwątlone końce. Czuła się częścią każdego, najdrobniejszego wydarzenia.

Była wykończona.

Pewnego dnia postanowiła, że musi zapolować. Nie na zająca, sarnę czy dzika. Zaplanowała zasadzkę na własny smutek.

Gdy członkowie watahy zasnęli, a Samiec Alfa zajął miejsce, z którego mógł patrolować okolicę w razie niebezpieczeństw, wkroczyła w mrok nocy. Nikomu nie mówiła o swoich planach. Bała się, że, tracąc na chwilę swe serce, stado poczuje się słabe i zdradzone. Nie mogła na to pozwolić.

Stąpając ciszej od leśnych żuków uciekła z polany. Gdy była pewna, że nikt jej nie zobaczy, zaczęła biec. Najpierw powoli, walcząc z poczuciem winy. Z czasem przyspieszyła, jakby uciekała od otaczających ją myśli. Gdy chmury rozsunęły się, ukazując sierp księżyca, kłusowała już przez łąkę. Łapy mrowiły ją od szalonego tempa, a płuca rozsadzało zimne, nocne powietrze.

Znała trasę na pamięć. Każde drzewo było dla niej jak stary przyjaciel. Jednak teraz wszystko nabrało nowych kolorów. Adrenalina huczała jej w żyłach, a mroźny wiatr przeczesywał jej futro. Dopiero z dala od watahy zauważyła, jak niezwykle wyglądają chmury. Gorzki zapach ziół niemal powalił ją na kolana. Blask księżyca igrał w jej rozszerzonych źrenicach.

Wracając z wyprawy Wilczyca spotkała członkinię innej watahy. Obie były same. Napotkana łowczyni wyglądała, jakby chłonęła widok każdego źdźbła trawy. W jej oczach tańczyły radosne iskierki. Obie Wilczyce zwolniły na ułamek sekundy i skinęły sobie na powitanie. Żaden szmer nie przerwał absolutnej ciszy, w której się pławiły.

Po godzinie szaleńczego biegu Samica wróciła na swoją polanę. Starsi członkowie watahy nie spali. Powitali ją z wyraźną ulgą.

  • Czy wszystko dobrze? – zapytał jeden z samców.
  • Jak najbardziej. – odpowiedziała z uśmiechem.
  • Martwiliśmy się. – dodał drugi. – Zniknęłaś w środku nocy, bez słowa.

Wilczyca otarła krople potu zalewające jej oczy. Walcząc ze wstydem wyjaśniła pozostałym wilkom dlaczego opuściła dom. Kiedy zaczęła się jąkać przepraszając, że bezmyślnie opuściła rodzinę, przerwała jej Samica Beta.

  • Wataha to ogromny dar. – zaczęła – Dzięki niej czujesz się częścią czegoś większego. Wiem, że jesteś sercem naszej rodziny. To ciężka i odpowiedzialna praca. Pamiętaj, że masz też swoje własne serce. Nikt ze stada nie będzie szczęśliwy, jeśli roztrzaskasz je na kawałki.

Wilczyca uśmiechnęła się nieśmiało. Była opiekunką, strażnikiem, wojownikiem, matką. Czasem w tym wszystkim zapominała, że jest też sobą. Po prostu sobą.

Następnego ranka stado wyznaczyło zmiany, podczas których każdy z jego członków mógł pobyć sam. Wtedy też wilki odbywały wyprawy, polowały albo spały niezmąconym snem. W ich małym królestwie zapanowały radość i spokój.

Po pamiętnych, nocnych łowach Wilczyca wciąż uważała, że jest sercem swojej watahy. Jednak od teraz dodawała w myślach:

Każde serce, by bić mocno i miarowo, potrzebuje powietrza.

Wilczyca za każdym razem uśmiechała się na tę myśl.

Wiedziała, że ciasno otulone żebrami serce skurczy się i zmarnieje. Dlatego też warto czasem stać się na chwilę samotnym wilkiem.

Kto wie, może przy okazji odkrywania świata dowiemy się czegoś o sobie?

.

.

.

.

.

Pozdrawiam z mojej wyprawy samotnego wilka! Auu! 🐺

Bajka o Ślimaku, który nie umiał się zatrzymać

Ślimaki rzadko mają dużo planów. Nie są też szczególnie rozrywkowe. Mówi się, że wszystko robią powoli, bez pośpiechu. Osobiście znałam tylko jednego ślimaka, który był niecierpliwy. Opowiem Wam o tym, jak czas dał mu popalić. Aż mu się ze zdziwienia lekko zsunęła muszla.

Posłuchajcie:

Pewnego ranka Ślimak spotkał Wiewiórkę. Wyglądał na rozgniewanego. Z nieba prószył śnieg.

Widząc wirujące płatki Ślimak westchnął:

Co to za paskudna pogoda! Niech już w końcu będzie wiosna. Mam dosyć tego zimna.

Wiewiórka uśmiechnęła się.

Jeśli dobrze pamiętam, Ślimaku, jesienią nie mogłeś doczekać się zimy. Mówiłeś, że tęsknisz za lepieniem bałwana i piciem ciepłego kakao pod kocem.

Ślimak spojrzał na Wiewiórkę spode łba.

Nie mam czasu na takie rzeczy. Zima to okropna pora roku. Trzeba się grubo ubierać, łatwo się przeziębić, a słońce zachodzi skandalicznie wcześnie. Wiosną będę mieć więcej czasu na takie zabawy.

Pożegnawszy się z Wiewiórką Ślimak poczłapał do pracy. Po wejściu do biura udał się do kuchni, żeby zrobić sobie coś do picia.

Przy czajniku stał już Chrząszcz.

Witaj, Ślimaku! – zawołał, po czym spojrzał na sypiący za oknem śnieg – O, widzę, że w końcu możesz rozkoszować się gorącym kakao!

Oszalałeś?– burknął Ślimak- Nie będę marnował czasu na takie głupoty. Zaparzę sobie herbatę i wracam do pracy. Wieczorem w końcu będę mógł odpocząć przez telewizorem!

Chrząszcz pokiwał głową i rozejrzał się po kuchni.

Podać ci cukier?

Tak, poproszę. Ta złośliwa woda nie chce się zagotować! – wymruczał Ślimak.

W tym momencie w pokoju rozległo się znajome pyknięcie. Nasz Bohater nalał wodę do kubka, wrzucił torebkę z herbatą i pomaszerował do swojego biurka.

Okropność! Omal nie poparzyłem się tym wrzątkiem! – zawołał, szybko odstawiając kubek.

A chwilę temu narzekałeś na to, że woda jest za zimna. – zażartował Chrząszcz.

Po pracy Ślimak wrócił do domu. Szybko zrzucił eleganckie ubranie, ubrał się w piżamę i zasiadł przed telewizorem. Zirytowany przeskakiwał po kanałach, mamrocząc pod nosem. Po kilku minutach wyłączył telewizor ciskając pilotem.

Podszedł do regału z książkami. „I tak nie mam czasu, żeby którąkolwiek dokończyć” pomyślał i wrócił na kanapę. Po dwóch godzinach wiercenia się poszedł do łóżka. „Mogłem w tym czasie przeczytać pięć rozdziałów” burknął w myślach i zasnął, wiercąc się przez długie minuty.

Ranem obudził się z poczuciem, że coś jest nie w porządku.

Ubrał się, spakował dokumenty do teczki i wyszedł do pracy.

W drodze spotkał Wiewiórkę i Chrząszcza.

Czy mogę Wam zadać pytanie?– zapytał nieśmiało.

Jasne – odpowiedziała z uśmiechem Wiewiórka.

Czy jesteś szczęśliwa? – zwrócił się do koleżanki.

Jak najbardziej! – zawołała.

Kiedy? – dopytał – Kiedy jesteś najszczęśliwsza?

Wiewiórka uśmiechnęła się i odpowiedziała:

  • Jestem szczęśliwa po trochu każdego dnia.

  • Ślimak się zirytował. Oczekiwał konkretnej odpowiedzi. Nie miał czasu na takie wywody!

  • Nie rozumiem. – Burknął – Kiedy dokładnie masz ten Twój szczęśliwy czas?


W międzyczasie – odpowiedziała Wiewiórka.


  • Przez chwilę siedzieli razem w ciszy. Po chwili dodała:

  • Wiesz, co pomaga być szczęśliwym?

  • Ślimak pokręcił głową.

  • Cierpliwość. Zwłaszcza gdy nie mamy na coś wpływu. Po prostu oddychaj głęboko i ciesz się chwilą. Zimą ciesz się śniegiem, a jesienią kolorowymi liśćmi. Właściwie dokąd Ty się tak spieszysz?

  • Sam nie wiem. – zasępił się Ślimak – Chyba po prostu chcę być przygotowany.

  • Na co?

  • Właściwie tego też nie wiem.

  • Nie myśl tak dużo – wtrącił Chrząszcz.

Jeśli wszystko przyspieszasz, to nie jesteś w stanie się tym cieszyć.


  • Wiesz co jest największym niszczycielem szczęścia? – dodał Chrząszcz.

  • Ślimak znów pokręcił głową.

  • Bycie gburem. Jeśli nie uśmiechniesz się do świata, świat nie będzie uśmiechać się do Ciebie.

  • Co to za brednie … – westchnął Ślimak niepewnie. – A skąd niby świat będzie wiedział kiedy ja się uśmiecham?

  • Wiewiórka pokręciła głową i wyjaśniła:

  • Tu nie chodzi o liczenie uśmiechów. Jeśli jesteś miły dla kolegi, on prawdopodobnie będzie miły dla Ciebie. A jeśli postanowisz się dąsać, nawet nie zauważysz różnych wspaniałości.


Ślimak pokręcił głową.


  • – Przecież ja nie chcę być smutny. To się dzieje samo. – westchnął.

  • Nieprawda Ślimaku! – zawołała Wiewiórka. – Możesz dużo zrobić, żeby czuć się lepiej.


Bycie szczęśliwym to decyzja.


  • Zacznijmy od decyzji o pójściu na gorącą czekoladę z przyjaciółmi. – zawołał wesoło Chrząszcz. – Czy masz chwilę wolnego czasu?

  • – Czy mam czas na czekoladę … – zamyślił się Ślimak, uśmiechając się nieśmiało.


Na gorącą czekoladę mam cały czas we wszechświecie!

.

.

.

.

.

I tego Wam życzę. Wasze Wiewiórki i Chrząszcze nie będą w pełni szczęśliwe, gdy ich Ślimaki nie znajdą dwóch minut na wypicie gorącego kakao czy przewertowanie rozdziału książki. 🐌

Bajka o ćmie, która bała się ciemności

Ćmy to nocne kuzynki motyli. Często są przepiękne i ruchliwe, odkrywają świat na swoich wielobarwnych skrzydełkach. Niektóre ćmy, tak jak ludzie, są odważne i nieustępliwe. Inne nie ufają swoim możliwościom, więc latają tylko na krótkie dystanse. Nieliczne są zabawne, płatają figle zaginając liście kwiatom i podbierając nektar pszczołom.

A co z ćmami, które paraliżuje wizja nocnych wypraw?

Tu sprawa wygląda krytycznie.

Kto słyszał o delfinie, który wystrzega się wody? Albo o koniu, który nie lubi kłusować? Strachliwe ćmy to prawdziwa rzadkość. Niemniej, mieszkają w naszych ogrodach i na strychach, nie możemy więc ich pomijać.

Drogie Ćmy, z myślą o Waszych lękach i niepokojach, chcemy Wam opowiedzieć niezwykłą historię Waszego kolegi, który przechodził przez podobny kryzys.

Zapraszamy na Apel do Stworzeń Nocnych i Strachliwych.

Nasz bohater, Pan Ćma, miał już swoje lata. Od dawna pracował jako Okrążacz Ulicznych Latarni, czasem dorabiał jako Przelatywacz Przez Rozświetlone Altany. Jednak każdy wieczór był dla niego koszmarem. Wraz z zachodzącym słońcem wzrastał w nim lęk przed ciemnością. Uwielbiał swój dom: niewielki, ale solidny i w dobrej lokalizacji, pozwalał na dogodną obserwację otoczenia. Co wieczór kołdra uwita z liści i mchu zapraszała, by się w niej zagrzebał. Krople deszczu spadające z wyszczerbionych dachówek grały mu rytmiczną kołysankę.

Dlaczego ktoś o zdrowych zmysłach miałby opuszczać ten bezpieczny zakątek?!

Przez lata Pan Ćma zagryzał jednak ćmie zęby, zaciskał ćmie pięści i ruszał na spotkanie z mrokiem. Z utęsknieniem patrzył na zegarek, czekając na wschód słońca. Czasem koledzy z pracy zapraszali go na urodziny, a koleżanki proponowały urokliwe spacery po parku. Jednak Pan Ćma zawsze odmawiał, dodając:

Skąd wiesz, co czai się w ciemności?

Każdego ranka, z wybiciem końca zmiany leciał do domu, omal nie łamiąc sobie skrzydeł. Zatrzaskiwał drzwi, naciągał na głowę koc i pogrążał się w błogiej ciszy. Tylko on, sam, bez zagrożeń.

Pewnej nocy, w trakcie obowiązkowego patrolu, zauważył cień. Na chwilkę wszystko w nim zamarło, a z przerażenia skostniały mu palce. Jednak po chwili zebrał się na odwagę i poleciał sprawdzić, co za potwór ukrywa się w mroku.

  • Puk, puk! Jest tam ktoś? – zawołał Pan Ćma.

Wydawało mu się, że w ciasnej norce uwitej między drzwiami od garażu, a dębem, kuliła się postać. Słysząc, że ktoś nadlatuje, istota musiała ukryć się pod zbutwiałymi liśćmi.

  • Co się dzieje? Boisz się wyjść na dwór? – zapytał przyciszonym głosem Pan Ćma.

Odpowiedziała mu cisza. Przysunął się nieco bliżej wejścia do norki, oparł o pień dębu i zaczął opowiadać.

  • Wiesz, ja też nie lubię być poza domem, zwłaszcza po ciemku. Spójrz, ten liść po prawej wygląda jak groźny złoczyńca. A ta taczka z tyłu ogrodu może ukrywać setki strasznych rzeczy.

Istotka nadal nie wyszła z ukrycia. Pan Ćma westchnął i dodał.

  • Ale wiesz co? To tylko liść i tylko taczka. W nocy wszystko wygląda inaczej. To przecież ten sam piękny ogród, w którym w dzień pracują motyle!

Zmotywowany swoją płomienną mową Pan Ćma odepchnął się od drzewa i obleciał je dookoła.

  • Widzisz? Nocne powietrze jest całkiem przyjemne!

Po kilku okrążeniach przysiadł na skraju norki. Jego twarz nabrała żywszych kolorów. Uśmiechnął się nieśmiało.

– Szczerze mówiąc bez ciebie nie byłbym taki odważny. Może spróbujemy razem pokonać nocne zmory?

Nadal nie doczekał się odpowiedzi. W końcu, rozochocony brawurowym lotem i nowymi przemyśleniami, wszedł do środka wąskiej norki. Była dużo płytsza, niż zakładał. W jej kącie spostrzegł coś, co przykuło jego uwagę, gdy ją mijał po raz pierwszy, podczas patrolu.

Okruch lustra.

A więc postać, z którą rozmawiał, musiała być jego zniekształconym odbiciem. Cały ten czas był sam. To znaczy, że w pojedynkę stawił czoła ciemności!

Jakie wnioski płyną z przygód Pana Ćmy?

W mroku czają się przede wszystkim nasze lęki.

Od tej nocy Pan Ćma starał się w pełni korzystać z nocnych wycieczek. Odbył podróż do każdego z rogów ogrodu. Nauczył się nazw wszystkich ziół rosnących w ceglanych doniczkach. Plotka głosi, że nawet zaprzyjaźnił się z psem, który strzegł domu!

Pamiętajcie!

Trochę rozsądku i spokój rozpędzają mrok znacznie lepiej, niż lampy i latarki. W dodatki są zawsze pod ręką!

„Bajka” o bogactwie

Moja koleżanka zarabia trzy razy tyle, co ja. Często łapię się wieczorami na tym, że kalkuluję ile kosztuje godzina czyjejś pracy. Przeliczam miesięczne przychody; dokładam dochody drugiej połówki; dzielę i mnożę; wyciągam pierwiastki.

Mam też doskonałą umiejętność podświadomego linczowania się, gdy w moim towarzystwie przebywa ktoś (zwłaszcza kobieta), kto posiada:

  • nieskazitelną cerę;
  • piękne włosy;
  • szczuplutką sylwetkę.

Po spotkaniu zawsze czuję się jak królowa śmietnika.

Jakie piękne kolczyki! Jak go stać na taki samochód?!

Często zakładamy, że trawa u sąsiada musi być bardziej zielona. Do najbardziej oczywistych metod przy poprawianiu sobie humoru należy założenie: skoro komuś poszczęściło się w obszarze A, na pewno poskąpiło mu w sekcji B.

Często łapię się na takich przemyśleniach, ale to takie toksyczne… . Naprawdę. Porównywanie się z kimkolwiek jest naturalne, ale niezdrowe i zbędne. Porównywać można siną nogę czy złamany nos, by dowiedzieć się, jak bardzo odbiega od normy. Porównywanie subiektywnego i niewymiernych spraw, jak sukces, majętność czy szczęście jest…

… głupie. Po prostu głupie.

Zaczęłam myśleć o tym wpisie, jak o bajce dla dzieci. Dzieciaki są ważne, trzeba je uczyć życia. Bajki mają morały, to ważne. Jasne, że tak. Wychodzę jednak z następującego założenia:

Z wiekiem nie dorastamy. Po prostu się starzejemy.

Jeśli nie przepracowałam kompleksów na punkcie swojego wyglądu czy inteligencji w wieku lat 10, muszę to zrobić teraz. To zbyt ważny temat, by zamykać go w jednym dziale (tutaj: dla dzieci).

Dziś wstałam o 7, zczołgałam się z łóżka. Przez cały dzień targałam za sobą 10kg Bobasa, który to śmiał się, to płakał. Każdorazowo zasypiał przez kilkadziesiąt minut. W ramach „rozwijania pasji” uszyłam mu poszewkę na materac. W ramach „zajęć kulinarnych” ugotowałam dla nas obojga śniadanie, którego nie tknął, i obiad, którego nie tknął.

Okazuje się, że można nie zjeść nic i ubrudzić się po skarpetki. W takiej sytuacji musi nastąpić zmiana odzieży. Od miesięcy Bobas przeklina nas w nieznanych ludzkości językach przy każdej zmianie koszulki. Dodatkowo, od niedawna przy każdej akcji z pampersem próbuje się zabić, wijąc się na przewijaku. Człowiek nie jest więc tylko zmęczony fizycznie, czuje się zgnojony psychicznie i emocjonalnie.

W ramach „rodzinnej rozrywki” wieczorem pojechaliśmy do spożywczaka, szarpiąc się z fotelikiem i stelażem. Byliśmy z Mężem tak zmęczeni, że zajechaliśmy pod sklep bez jakiegokolwiek portfela. Musieliśmy więc wrócić do domu. Kiedy w końcu próbowałam uśpić Malucha wieczorem, ten, w ramach „zabawy” włożył mi palec do nosa. Zrobił to tak umiejętnie, że z cienkiej błonki chlusnęła krew (mam niedobór żelaza). Zasnął o 21. Był to mniej więcej 210 dzień bycia rodzicem.

Czaisz, podobnie wyglądało 209 poprzednich dni.

Po półgodzinnej drzemce Maluch się przebudził. Przybiegłam truchcikiem, żeby go nakarmić „na śpiocha”. Potem przełożyłam go z powrotem do jego łóżeczka i zaczęłam zasuwać wokół niego uprzednio przygotowany śpiworek. Maluch ma siłę w kopytach jak mały kucyk. Musiałam więc się z nim mocować, nawet przez sen.

Kiedy w końcu upchnęłam jego wierzgające kończyny, z całego bałaganu wysunęła się bosa stópka.

Co pierwsze rozczula nas na USG?

Twarz jest ledwo widoczna. Serduszko ma działać, ale nie jest wzruszające. Pępowina mnie osobiście przerażała. Rączki ciężko zwykle zauważyć.

Stopy, ależ oczywiście, że stopy!

Mniej więcej w połowie ciąży lekarz pokazuje Ci wszystkie organy Twojego dziecka. Potwierdza płeć. Mówi o przepływach. Sprawdza czy waga dziecka jest zgodna z tygodniem ciąży. Ty gapisz się jak ktoś niespełna rozumu starając się znaleźć coś znajomego, poza rozmazanym profilem twarzy.

  • – Czy to była nóżka?! – Pytasz z przejęciem.
  • – Tak, a tutaj jest druga. – Odpowiada spokojnie lekarz, wiedząc, że to pierwsze co zrozumiałaś z całej wizyty.
  • Wracasz do domu i pokazujesz wszystkim rozmemlany wydruk USG. Wspólnie liczycie stópki (zwykle są dwie). I w końcu rozumiesz, że To-To to tak naprawdę dziecko. Takie prawdziwe, tylko jeszcze małe.

Pomyślałam sobie, jak to dobrze, że ma mnie kto kopać i targać za włosy.

Count your blessings.

To angielski zwrot oznaczający, że należy doceniać to, co się ma. Dosłownie: przelicz swoje błogosławieństwa.

Strasznie dużo osób ma dzieci. Obviously, tak przetrwał nasz gatunek. Ale to naprawdę cud. Prawdziwy cud, który wziął się niemal z niczego, a co dzień istnieje coraz bardziej. Z czasem idzie do przedszkola, do szkoły, do pracy, popełnia głupie decyzje studiując anglistykę (żart, nie mogłam się powstrzymać).

Mogę mówić tylko o swoim doświadczeniu, ale jestem cholernie szczęśliwym człowiekiem. Naprawdę mam dosłownie wszystko, co jest mi potrzebne. Bywam zmęczona, wkurzona, martwię się. Niemniej, w dowolnej chwili dnia uznałabym się za osobę szczęśliwą.

Jedynym wyjątkiem są momenty, gdzie porównuję się z innymi. Zaczynam od drobnego „wow, to super”, przechodzę do „a może ja też tak powinnam?”, a kończę gubiąc się w szalonym labiryncie myśli, aż mi idzie para z uszu. Często sztuczki magiczne wymagają tylko kartki papieru, tylko krzesła, tylko świecy. Ja potrafię kompletnie sama, w pustym pokoju, doprowadzić się z euforii do rozpaczy.

Uważaj na to co i jak myślisz. Uczucia są ulotne, ale przemyślenia i decyzje pozostają.

Nie rób sobie krzywdy.

Wystarczy, że dziecko próbuje wydłubać Twój mózg przez nos.

Bajka o wdzięczności

Nadszedł wielki dzień: urodziny Mamy

Już od tygodnia Tata przypominał nam o jej święcie.

– Pamiętacie, jak obchodziliśmy wasze urodziny? U ciebie – wskazał na mnie – byliśmy w wesołym miasteczku, a u ciebie –machnął w kierunku Antka – w zoo.

Urodziny są super! – krzyknął Antek.

Tylko co możemy dać Mamie? Pójdziemy do zoo? – zapytałem nieśmiało.

Mama lubi zwierzaki, ale myślę, że stać nas na więcej. – zaczął Tata – Laurki? Może. Kwiaty? Nie, kwiaty dostanie ode mnie. Tort? O nie, już widzę jak szalejemy w kuchni.

To co możemy jej dać? – ponagliłem.

Szczerze mówiąc nie wiem. Mama zawsze mówi, że wszystko już ma. Musicie pomyśleć. – uciął Tata, zgrabnie uchylając się od odpowiedzialności.

Myśleliśmy. Myśleliśmy we wtorek. Potem w środę i w czwartek. W piątek trochę zapomnieliśmy. W sobotę byliśmy w gościach, więc to się nie liczy. W niedzielę o myśleniu przypomniał nam Tata.

Hej panowie! Jakie macie pomysły na prezent dla Mamy?

No… – zaczął Antek.

Taaaak… – poparłem Brata.

Eh, chłopaki – westchnął Tata – Dobrze, pomyślmy jeszcze raz razem. Co Mama zawsze mówi o prezentach?

Mają być z serca – wyrecytowaliśmy, każdy po swojemu.

Może coś dla niej zróbcie, narysujcie, napiszcie? – podsunął Tata.

Wiem! – krzyknął Antek – wiem, wiem, wiem!

To ja z tobą! – dodałem szybko, żeby Antoni nie zdążył wykluczyć mnie z grona Ludzi-Którzy-Mają-Pomysł.

Dobrze, pamiętajcie, że prezenty wręczymy Mamie jutro wieczorem – przypomniał Tata, zamykając drzwi naszego pokoju.

Obróciłem się do Brata w nadziei, że nie krzyknął „wiem” pod presją i że projekt naprawdę istnieje. Uśmiech na jego twarzy upewnił mnie, że stworzymy dla Mamy najlepszy na świecie prezent. Od razu zabraliśmy się do pracy.

Następnego dnia, kiedy Mama wróciła już z biura, wszyscy usiedliśmy przy stole. Tata po chwili zerwał się z miejsca i potruchtał do kuchni.

Omal nie zapomniałem! – krzyknął zza ściany, łapiąc oddech – Coś czekało na Ciebie w lodówce!

Po chwili naszym oczom ukazał się wielki, czekoladowy tort z racą zamiast świeczek.

Cze-ko-la-da! – zaskandował Antek.

Cze-ko-la-da! – zgodziła się z przedmówcą Mama.

Tata pobiegł też po bukiet tulipanów i małe pudełeczko z kolczykami.

O matko, czy to są żółwiki? Jakie słodkie!  – zapiszczała Mama. Podobno kończyła 30 lat, ale myślę, że nie była wiele starsza ode mnie i Antka. Dorośli tak nie piszczą.

Tak, żółwiki – uśmiechnął się Tata. – Teraz kolej na panów.

Podnieśliśmy z podłogi najładniejszy karton po butach, jaki znaleźliśmy w domu. Jego wieko pokrywały rzędy kolorowych kresek, najnowsze dzieło mojego Braciszka. 

Trzymaj! – krzyknął Antek, popychając pudło po ziemi.

A co my tu mamy…?  – zaczęła Mama, po czym przerwała.  – Przepraszam, ale nie za bardzo rozumiem. Pomyliliście kartony?

Mamo! – krzyknąłem oburzony – no przecież to są prezenty. Poczekaj, wytłumaczę.

Wyjąłem nasze skarby. Na stole znalazła się stara, drewniana klepsydra, szczotka naszego psa, blok techniczny i duże, zimowe rękawice Taty.

Prezenty mają być z serca – zacząłem swoją płomienną mowę – to są rzeczy, które ci się przydadzą.

Wskazałem na klepsydrę.

Zawsze mówisz, że nie masz czasu, a inne mamy jakoś na wszystko go mają. Tata kiedyś mówił, że klepsydra ma w sobie czas. Spójrz – obróciłem przedmiot do góry nogami – te ziarenka przesypują się tak wolno, że na pewno jest go tam dużo.

Następnie podniosłem szczotkę Zoli .

To do czesania, bo często mówisz, że włos ci się jeży na głowie. Nie mamy grzebienia dla jeży, ale pies to taki jakby duży jeż.

Spojrzałem na Mamę. W skupieniu pokiwała głową. Sięgnąłem po blok techniczny.

Mówiłaś, że w naszym domu nic nigdy nie jest proste. Zobacz! – pokazałem jej poszczególne kartki – Antek ich jeszcze nie zniszczył! Są gładkie, niepogniecione!

Na stole zostały zimowe rękawiczki Taty.

Jak jesteś zła, to mówisz „trzymajcie mnie, bo oszaleję”  – podałem jej rękawice – Proszę, Tata może cię trzymać rękawiczkami, tak jak Zolę u weterynarza.

Mama parsknęła śmiechem. Podeszła do łazienki i wydmuchała nos. Potem uklęknęła przy Antosiu i obu nas przytuliła.

Dziękuję, chłopaki. Dostałam od was najlepszy prezent na świecie – westchnęła i mrugnęła do Taty – kubeł zimnej wody.

Nie mamy kubła! – krzyknął przerażony odkryciem Antek.

Tak się tylko mówi – zaśmiała się Mama – pokazaliście mi, jaka czasem ze mnie maruda. A przecież mam wszystko, co mi potrzebne do szczęścia. 

I bądź tu mądry – westchnął Tata. – zaraz święta, a ona znów mówi, że niczego nie potrzebuje… .